o malarstwie

 

 

Z NAPĘDU SNÓW na orbicie,
nad-
tlony,
dwie maski miast jednej,
planeci pył w wydrążonych
oczach,
ślepy na noc, ślepy na dzień,
ślepy na świat, /…/

                          – Paul Celan

 

              Joanna Kamirska-Niezgoda maluje milczenie. Milczenie w bezruchu. Milczenie w oczekiwaniu. Maluje lalki, kukiełki, marionetki, maski. Ucieka w rejony bezpieczne, w rewiry dzieciństwa. Pozbawiona odwołań do rzeczywistości, osaczającej realności współczesnego świata, kreacja fantastyczej, lalkowo-dziecięcej utopii, zobojętnia czas i przestrzeń. Jest próbą rekonstrukcji świata marzonego, śnionego, świata spełnionych życzeń. Taka postawa zwykła wypływać z „lęku przed życiem”. Malarka, poprzez proces tworzenia, degraduje niejako obiekty i sytuacje budzące niepokój, rozładowując w ten sposób napięcia emocjonalne, zabija drążący ją, egzystencjalny strach. U podstaw tego typu postawy, z budowaniem wymyślonej, urojonej rzeczywistości, z procederem maskowania, leży próba zaklęcia, okiełznania tego wszystkiego, co w świecie bądź w podświadomości jawi się jako siła demoniczna, destrukcyjna, co rodzi zagrożenie. Paradoksalnie obcość tak skonstruowanego świata wyzwala nierealną wprawdzie, ale przychylną człowiekowi rzeczywistość, zatopioną w marzeniu, we śnie, na progu zauroczenia. Jakże prosta stąd droga do pewnego widzenia świata „na opak”, do perspektywy karnawału, droga niezwykle atrakcyjna – wszak począwszy od późnego Średniowiecza trwa nieprzerwany ciąg malarzy malujących groteskowe korowody i maskarady.

 

              Maska, pierwotnie element świąteczny w archaicznych społeczeństwach, sygnalizowała metamorfozę uczestnika święta, jego „zaklęcie” w postać bóstwa czy totemicznego zwierzęcia. Umożliwiała przejście od świata codziennego do świątecznego. W maskach grywali aktorzy teatru antycznego i komedii dell’arte. Za sprawą maski dokonuje się tajemnicza zamiana – zewnętrzna i wewnętrzna – po jej założeniu osoba staje się kimś innym. Nieważne, czy sprawia to potężny demon, czy tylko beztroski duch zabawy. Cóż, cały świat „gra komedię”, nakładając maski stanowiące „barwy ochronne”, zabezpieczenie, które ma chronić nasze wnętrze przed oczyma niepowołanych. Prosty stąd wniosek – musi istnieć to „coś”, co mamy do ukrycia, a to z kolei musi być dla nas w jakiś sposób ważne. Maskę można narzucić lub przekazać innym, można się manipulowania maskami nauczyć – wszak wiele z nich znajduje się w obiegu społecznym, a że powracają stale podobne relacje i uzależnienia, można powtarzać nie tylko role własne, ale i czerpać z zapasu masek, jakie pozostawiła przeszłość.

 

              Spójrzmy, oto rząd kukiełek, czekających w kolejce na swój występ. Zamarły w bezruchu, w sztywnej, mechanicznej pozie, w ostentacyjnie sztucznej ceremonii. Opozycyjne błazny – Arlekin, muskularny, odziany w obcisły, pstrokaty strój jest agresywnością, głupotą przesady – wątły Pierrot w luźnym, białym kostiumie kusi biernością, sentymentem marzenia. Joanna Kamirska-Niezgoda umieszcza je w przestrzeni umownej, upozorowanej. Kolor? Nie, to nie jest kolor czysty ale, można by powiedzieć, oczyszczony, równie umowny jak przestrzeń, którą buduje i wypełnia. Malarka zwykła używać do tego dwóch znacznie rozbielonych zespołów chromatycznych, z jednej strony brązów, z drugiej przełamanych błękitów. Oba zestawy promieniują dostojeństwem i umiarem, a więc i całość robi wrażenie solennej, nawet nieco dramatycznej, nieco uroczystej powagi. Z płótna emanuje „gęsta atmosfera”, chociaż niby pozornie dzieje się tu niewiele – kilka figur, do tego eterycznych i tło właściwie całkiem puste, choć w rzeczywistości pełne, nasycone kontrastem. Owa wysublimowana uroda koloru, cienko zakładanego świetlistą szarością i wrażliwa szlachetność formy, szczególnie dekoracyjnej, niesie nastrój absolutnej alienacji i samotności, zimnej i okrutnej obcości, zdaje się sugerować zagubienie w rozległym porządku przyrody i idei.

 

– Jerzy Kamrowski